Historia kołem się toczy. Autor: Henryk Kukla

08/05/2017


To był jeden z tych gorących i parnych wieczorów, które pozostają w pamięci. Wyjące silniki katamaranu pokonują ostatni odcinek dzielący mnie od celu podróży. Zmęczony i za wszystkie czasy wyhuśtany przez morze spoglądam przed siebie, chcąc przyśpieszyć to, na co od dawna czekałem.

Mimo tego, że wyspa Cozumel jest ostatnim przystankiem mojej wyprawy, pomyślałem, że mam się z czego cieszyć – w końcu mogę powiedzieć, że dotarłem do miejsca, w którym zapisano najważniejszy rozdział historii Nowego Świata.

Długo nad tym myślałem, czy mogę tak napisać, czy wypada, i co powiem, jak ktoś zapyta: "hola mój panie! - czy aby pan nie przesadził? A co z Kolumbem?"

Większości z nas mogłoby się wydawać, że temat podboju Ameryki Łacińskiej jest oczywisty i znany ale … no właśnie, ale czy aby na pewno?

Zastanawiam się z czym Wam kojarzy się czas wielkich odkryć? – czy oprócz wybiórczych dat czujecie tą atmosferę? Jeżeli chodzi o mnie, to muszę przyznać, że moja wiedza w tym temacie jest mizerna. Nigdy nie lubiłem lekcji historii, za każdym razem, gdy siedziałem w ławce miałem uczucie, że pomyliłem klasy: nie mogłem zrozumieć, jak to się dzieje, że z pięknego, humanistycznego przedmiotu dziwnym trafem nagle robiła się lekcja matematyki! – dosłownie i w przenośni - liczyły się tylko cyfry, daty, epoki, które skutecznie zabijały moją ciekawość. Nigdy nie było czasu na stawianie pytań i szukanie odpowiedzi. Dziś czuję w sobie wielki żal i niedosyt - może dlatego tak bardzo mi zależało na przyjeździe na Cozumel, aby na swój sposób zmierzyć się z historią swoją i świata.

A więc zamknijmy oczy i przenieśmy się w czasie. Świat, w którym nam teraz przyszło żyć jest pełen sprzeczności. Jest przyjęte, że Kolumb odkrył Amerykę*, ale mało kto wie, że nie odkrył jej bogactwa. Po wielkim entuzjazmie związanym z odkryciem drogi do Indii przychodzi czas wielkiej próby. Atmosfera, która w tym czasie panowała w niczym nie przypomina wielkiego sukcesu. Trudno było zaakceptować gorzką prawdę, że droga do Indii to droga prowadząca donikąd, a złoto i bogactwo to tylko pobożne życzenia. Nieudolne rządy Kolumba doprowadziły do tego, że traci kontrolę nad Hispaniolą. Wielu śmiałków zniechęconych trudami i brakiem legendarnego bogactwa powróciło do Hiszpanii, a wraz nimi skargi i pomówienia... Na dworze królewskim aż huczało od plotek! Chcąc ratować sytuację, zakutego w kajdany Kolumba sprowadza się do Hiszpanii. Wyobraźcie sobie dalej, że w takim zamieszaniu i awanturniczej atmosferze gdzieś na morzu Karaibskim, nieopodal Jamajki rozbija się o rafę koralową mała hiszpańska karawela. Nikt wtedy nie przypuszczał, że ktoś z tej tragedii uszedł z życiem, a tymczasem… po kilkunastodniowym dryfowaniu uratowana cześć załogi dociera do leżącej u wschodnich wybrzeży Jukatanu wyspy Isla Mujeres - "Wyspy Kobiet".



Trasa ostatniego rejsu hiszpańskiej załogi karaweli.


Zamiast kobiet rozbitkowie ujrzeli na wyspie uzbrojonych w łuki i strzały mężczyzn, którzy zaprowadzili ich przed oblicze tutejszego wodza. Nie wiem czy to ironia losu, czy zwykły pech, ale nikt by się nie spodziewał, że po zwycięstwie nad żywiołem, uratowani Hiszpanie będą musieli stoczyć jeszcze większą walkę, tym razem z czymś bardziej bezwzględnym i nieobliczalnym – z ludzką naturą. Dziś moglibyśmy powiedzieć, że wpadli z deszczu pod rynnę: pięciu z 11 uratowanych członków załogi Majowie złożyli w ofierze bogom, a ich ciała zjedli. Reszta miała poczekać na swoją kolej w klatkach, dla lepszego podtuczenia. Później wszystko się działo jak w gangsterskim filmie: ucieczka z klatki, pościg, decyzja wybrania mniejszego zła i oddanie się innej grupie Indian w niewolę.

Dziś nie wiemy dokładnie jak potoczyły się losy wszystkich uratowanych marynarzy. Historia wspomina tylko o Jeronimo de Aguilara oraz Gonzalo Guerrero, a to za sprawą ich odwagi i męstwa. Kronikarze wspominają, że byli zmuszeni do udziału w wojnie przeciwko innym plemionom Majów. W uznaniu bohaterstwa Guerrero został mianowany wodzem i poddał się ceremonii inicjacji: wytatuował ciało i przekłuł uszy – jednym słowem przeistoczył się w Indianina i uciekł do lasu…

Żeby dotrzeć do puenty mojego opowiadania muszę teraz wspomnieć o Hernánie Cortézie, człowieku, który dzięki zatonięciu statku zyskał sławę, bogactwo i poważanie, mimo tego, że początki jego historii na odkrytym kontynencie nie były wcale takie różowe. Przyzwyczajony w Hiszpanii do odnoszenia samych sukcesów, po przypłynięciu na Kubę nie mógł odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Po śmierci Kolumba był jedną z ważniejszych postaci, które rządziły "Nowym Światem". Brak perspektywy bogactwa oraz nieustanne walki z Indianami na tyle zniechęcały, że myślał o powrocie. Gdy jednak dowiedział się, że na Jukatanie żyją wśród Indian brodaci chrześcijanie, ten inteligentny i bystry strateg dostrzegł swoją szansę. Obeznany i doświadczony w dworskich intrygach, znał wagę informacji i był świadomy jej znaczenia. Przeczuwając okazję jaką zgotował mu los, osiem lat po zatonięciu karaweli (1519r) przybił na Cozumel, chcąc odszukać zaginionych Hiszpanów. Rozesłał wówczas wysłanników z listem wzywającym pozostających u Indian Hiszpanów do stawienia się w swoich szeregach. Na wezwanie odpowiedział tylko Jerónimo de Aguilar. Kronikarz tamtych czasów Bernal Diaz del Castillo w swoich wspomnieniach "Prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii" tak opisuje to spotkanie: "[… ]Cortés zapytał: „Gdzie jest Hiszpan", gdyż mimo tego, że marynarz szedł u jego boku, nie mógł odróżnić go od indyjskiego człowieka. Był naturalnie brązowy i miał włosy obcięte jak indyjski niewolnik, niósł wiosła na ramieniu i nosił jeden stary sandał, drugi zaś miał przywiązany do pasa... Kiedy Cortés widział go w takim stanie, pomyślał, że został oszukany, ponownie zapytał: „Gdzie jest Hiszpan?" Słysząc to, Hiszpan przykucnął tak jak robią to Indianie i powiedział: To ja. [...]" W ten oto sposób Cortés pozyskał tłumacza, przewodnika oraz wiarygodne źródło informacji gdzie szukać złota. Szybko zrozumiał swój błąd, nie przypuszczał, że Majowie w tych czasach byli już u schyłku cywilizacji i próżno było u nich szukać bogactw. Nie wiedział – bo skąd miał wiedzieć - że na północy leży opływające w złoto państwo Azteków. Uratowany z niewoli rozbitek - Jerónimo de Aguilar – przekazał te cenne informacje Cortezowi, nie zdając sobie sprawy, że przejdzie do historii jako człowiek, bez którego trudno sobie wyobrazić podbój Azteków.

To co miało się później wydarzyć można teraz porównać do wielkiej kumulacji w Lotto – jednym słowem wystarczyło popłynąć na północ i „zagrać" o wszystko. W ten oto sposób Cortez stał się centralną postacią w podboju Meksyku, a obecność na Jukatanie hiszpańskich rozbitków była nieodłącznym jego elementem. Ten przedziwny zbieg okoliczności dziś byśmy nazwali synergią, gdzie zgodnie z definicją 2+2 = 5. Chyba trafniej nie można tego określić - bez katastrofy statku i tych wszystkich późniejszych wydarzeń Cortez wróciłby do Hiszpanii pokonany.

Gonzalo Guerrero na jednej z rycin wiszącej w Museo de Cozumel

Skoro już wiemy co robił Aguilar i Cortez czas się zastanowić, jaką rolę w tej historii odegrał Gonzalo Guerrero. Wcześniej pisałem, że wstąpił w niego duch Indianina, co uczyniło z niego zdrajcę. Hiszpańscy kronikarze uczynili Guerrero czarnym bohaterem swoich historii, przypisując mu działanie na szkodę Hiszpanii. Rzekomo miał przekazać Majom wojskowe tajemnice hiszpańskich oddziałów. Bernal Diaz del Castillo przypisuje mu namówienie Indian do ataku na wojska hiszpańskie oraz wyjawienie, że koń i jeździec nie stanowią jednej istoty oraz, że Hiszpanie nie są wysłannikami bogów ani bogami i na dodatek są śmiertelni. Może w obecnych czasach jest to śmieszne, ale Majowie nigdy nie widzieli konia! W ich głowach to parzystokopytne zwierzę było takim samym stworem, jak dla przedszkolaków smok na Wawelu, z tą jednak różnicą, że „to", co przypłynęło zza wielkiej wody żyło, robiło dużo hałasu i było święte, wyczekiwane i opisywane w przepowiedniach. Dziesięć lat przed pojawieniem się Hiszpanów azteccy wróżbici z przerażeniem odczytywali ukazujące się przepowiednie o tym, że musi nadejść koniec świata i że zostaną stworzeni nowi ludzie, którzy przyjdą ze wschodu. Pełni strachu wyczekiwali krytycznej chwili, palili ogniska i patrzyli w morze. Kiedy Aztecki król Motecuhzoma dowiedział się, że „na wodzie pływa coś podobnego do pagórków z wieżami, na których widziano dziwnych ludzi o ciałach białych, długich brodach i włosach spadających im na uszy…" przerażony, zgodnie z panującym kodeksem i tradycją, wysłał do Corteza posłów z darami. Taki był początek końca egzystencji Azteków – czyż nie uważacie, że o wielkim szczęściu może mówić Hiszpania, a o jeszcze większym pechu Meksyk? Nie będę dalej ciągnął tego wątku, bo to historia na kolejnych kilka stron, ale musiałem o tym wspomnieć, bo sami teraz widzicie, że chcąc zrozumieć kulisy podboju Ameryki Łacińskiej nie mogłem ominąć tego miejsca. W miejscowym muzeum przeniosłem się w mroczny świat przypadku i paradoksu. Zależało mi na tym, aby poznać tę historię przedstawioną oczami pokonanych. Już dawno odkryłem, że prawdy historyczne o tamtych czasach nie zawsze są dla obu stron spójne. Zrozumiałem, że często słyszane powiedzenie: „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia" odnosi się nie tylko do zasobności portfela. Przez pięć wieków nasi śmiałkowie, w zależności od kontynentu, byli bohaterami lub zdrajcami i dopiero teraz ich postacie zaczęto utożsamiać z symbolem porozumienia narodów. Tak sobie teraz myślę, że to wszystko, o czym piszę jest tylko czubkiem góry lodowej. Mam przeświadczenie, że całe pięć wieków historii czeka na ponowne odkrycie, weryfikację faktów i wyciągnięcie obiektywnych wniosków. To chyba dobra wiadomość dla młodych gniewnych, którzy myśleli, że czas wielkich odkryć na zawsze ich ominął. Dziś ich odkrywcze wnioski będą miały większą wagę - zamiast dzielić i niszczyć staną się przyczynkiem pojednania.


* Po moim pobycie na Wyspie Wielkanocnej oraz w Boliwii już nie wierzę w to, że odkrycie Ameryki należy do Kolumba – tego jestem pewny!

Komentarze

Brak opinii

Napisz opinię