Jest ryzyko – jest zabawa! Autor: Henryk Kukla

27/11/2015


Każdy kto myśli o dalekich podróżach wcześniej czy później wyląduje w Australii. Powody dotarcia w te odległe strony mogą być różne. Dla jednych jest to przysłowiowy koniec świata, a dla innych banalne miejsce, gdzie wszystko jest odwrócone do góry nogami - jednym słowem, każdy pretekst do wyjazdu jest dobry! Nigdy nie dopuszczałem myśli, że ta wyprawa tak bardzo zmieni moją optykę. Wiele rzeczy dziwiło, szokowało, a w niektórych sprawach przerażało. Opisanie odczuć i wrażeń wystarczy na wiele opowiadań, więc żeby nie było bałaganu, tę pierwszą relację poświęcę wodzie.

Ktoś może mi zarzucić, że bardziej przyziemnego tematu nie mogłem sobie wybrać, ale nic błędnego! Pisanie o wodzie i to w Australii ma jednak duże znaczenie. Dlaczego? Po pierwsze, to tam, na zachodnim wybrzeżu,odkryto najstarsze skamieniałe dowody życia na Ziemi. Po drugie, to ubogie i prymitywne życie 3,5 mld lat temu wpompowało do naszej atmosfery pierwsze cząsteczki tlenu. Po trzecie, na etapie planowania podróży miałem wyobrażenie, że tam daleko będę mógł poczuć się jak przysłowiowa ryba w wodzie! Patrzyłem na mapę i snułem wyobrażenia o szmaragdowej, ciepłej wodzie, białym piasku na plaży w okresie, gdy w Polsce listopadowo-grudniowe chłody i ciemności byłyby początkiem mojej depresji. Nie mogłem nacieszyć oczu patrząc na mapę. Ponad 33 tys. kilometrów linii brzegowej uwolniło wodze fantazji o prawdziwej wolności. Moja wyobraźnia już widziała lazurową wodę,delfiny, kolorowy podwodny świat.


Zderzenie z rzeczywistością było, delikatnie mówiąc, nieco mniej kolorowe. To, co mnie najbardziej zaskoczyło to pewnego rodzaju ograniczona możliwość wodnej rekreacji. Niemalże każda okazja kąpieli wiązała się z szacowaniem ryzyka. Błękit Morza Koralowego lub cieple wody Pacyfiku skutecznie strzeżone są przez toksyczne meduzy Chironexfleckeri (potocznie zwane "osą morską").


Fot: http://www.goseeaustralia.com.au

Uważane są one za najbardziej jadowite morskie zwierzęta znane ludzkości. Dorosłe osobniki mają dzwon o średnicy do 20 cm, są wyposażone nawet w 60 ramion o długości do 3 m oraz ilość jadu zdolną do uśmiercenia 3 osób. Ze względu na swój kolor (blado niebieski) są praktycznie niezauważalne i przez to dodatkowo niebezpieczne. Spacerując po plaży mijałem co jakiś czas wystawione na prowizorycznych stojakach butelki z antidotum, może dlatego, że te toksyczne zwierzęta szczególnie upodobały sobie do życia płytkie wody przybrzeżne. Podczas pechowego spotkania z meduzą ofiara ma praktycznie tylko kilka minut na przemycie poparzonej skóry detoksykantem, bowiem szybko narastający ból i trudność z oddychaniem zazwyczaj kończy się nagłym zatrzymaniem krążenia i szybkim transportem helikopterem do szpitala.


Fot: Plażowa apteczka. [źródło zdjęć: http://julitawojtekau.blogspot.com, http://www.mp.pl/artykuly/61205]


Nie ma co ukrywać, że błękit wody kusił. Każdy kto krąży z plecakiem po świecie wie co mam na myśli - tak zwany „thrill" - nieodłączny element każdego wojażu. Po głowie krążyły myśli, żeby zdjąć ostatni "listek" i tak na przysłowiowego Adama oddać się przyjemności. Jako doświadczony łazęga coś jednak nie dawało mi spokoju, więc podpytałem miejscowych… „Warto?"- szybko i w iście poetyckim stylu Stachury dostałem odpowiedź „Chyba nie warto… Na pewno nie warto…" W takich okolicznościach przyrody miałem do wyboru plaże, gdzie drobna siatka stanowi zabezpieczenie przed morskimi stworami, ale za cenę ograniczenia przestrzeni lub ubranie ochronnego skafandra. Cóż miałem robić? Raczej do ryby mi daleko, żeby pływać w sieci więc… najpierw ubrałem skafander, potem założyłem czapkę, rękawiczki i po wejściu do wody starałem się odczuwać przyjemność… ale tak jak w słowach popularnej piosenki ,,… to już nie to samo…".


UFO zamiast bikini ? [źródło zdjęcia: http://blogs.gonomad.com/beourguest/2009/01/stinge...]


Plaże często mają siatkę ochronną przeciw meduzom [źródło zdj. http://www.retificioribola.com/EN/Jellyfish/Jellyfish--nets/73/category/]

Kolejnym ciekawym doświadczeniem są rzeki. Swoje apogeum pokazują w porze deszczowej, gdy woda leje się zewsząd wielkimi strumieniami. Jednak zanim zdecydujecie się na orzeźwiającą kąpiel, ponownie będziecie musieli skalkulować ryzyko niespodziewanego spotkania z krokodylem.

Fot. Henryk Kukla©

Bynajmniej nie chodzi o zachowanie bezpieczeństwa w parkach narodowych. Wszędzie tam, gdzie jest woda należy podwoić swoją czujność. Spacerując po pomostach lepiej nie zbliżać się zanadto do ich krawędzi – te niepozorne, ciężkie cielska swobodnie wyskakują z wody na wysokość 1/3 swej długości i błyskawicznie wciągają ofiarę na swoje terytorium. Jeżdżąc po Interiorze zdziwiło mnie także, że wiele tablic ostrzegających o czyhającym niebezpieczeństwie było napisanych w języku niemieckim. Aż trudno uwierzyć, że ten zdyscyplinowany naród najczęściej ma nieprzyjemne doświadczenia z potężnym i bezwzględnym królem rzek. Po tym krótkim opisie australijskich realiów nasuwa się pytanie, czy można zakochać się w tym kraju ? Szczerze mówiąc osobiście mam mieszane odczucia. Na pewno warto tu przyjechać, ale czy będę tęsknił? Chyba raczej nie…

GALERIA (ze zbiorów autora)

Komentarze

Brak opinii

Napisz opinię