Kuba – w jednej minucie wkurzy, po to by za chwilę zachwycić. Autorka: Brygida Gołębiewska

15/03/2016


Kuba marzyła mi bardzo długo, w zasadzie to kilku lat. W zeszłym roku postanowiłam to marzenie spełnić. Kiedy zobaczyłam jakie są ceny biletów lotniczych stwierdziłam, że albo teraz albo nigdy. I tak bez większych funduszy i planów zdecydowałam się na zakup. Termin wyjazdu wydawał się odległy. No bo gdzie tam od sierpnia do lutego?
Czas mijał, a ja wciąż nie wierzyłam, że jadę. Może troszkę się bałam tego, co się stanie kiedy to moje marzenie się spełni. Czy będę szczęśliwa? Czy może wrócę z żalem, że zmarnowałam czas i pieniądze? Nawet już będąc na lotnisku i czekając pod bramką nie wierzyłam, że to naprawdę się dzieje.Kiedy po kilku godzinach lotu, lutowego popołudnia, stawiałam stopę na kubańskiej ziemi, to byłam tak przejęta, że aż strach ściskał moje gardło.
Od momentu zakupu biletu zaczęłam się bardziej interesować krajem, zbierać informacje i zarazem je udostępniać. Miałam wiele obaw, wiele informacji w sieci było sprzecznych lub zwyczajnie już nieaktualnych z racji upływu czasu. Nawet najnowszy przewodnik Lonely Planet, który był prezentem urodzinowym, w trakcie podróży okazał się już nie do końca aktualny, aczkolwiek bardzo przydatny.
Zatem kiedy już się tam znalazłam, nie do końca wiedziałam czego oczekiwać. Inną kwestią jest też czytanie o tym wszystkim, a inną własne doświadczenia. A także osobowość i sposób postrzegania świata przez osobę zdającą relację z podróży czy piszącą książkę.
Zatem moim planem na Kubę był tak naprawdę brak planu. No poza tym, że wiedziałam, gdzie spędzę pierwsze trzy noce. Zdecydowałam też, że nie chcę się spieszyć, że będę mieć otwarty umysł i nie będę oceniać tego co widzę (trudne zadanie). Nie miałam żadnych oczekiwań co do tego kraju. Dziś z perspektywy czasu stwierdzam, że był to najlepszy plan. Nierzadko w drodze słyszałam historie, że czyjś misterny plan podróży musiał zostać zmieniony z przyczyn niezależnych od podróżującego. Albo to, że Kuba nie była taka jakiej oczekiwali. Że za droga, że ludzie niemili, że jedzenie nie takie, że to, że tamto... A ja zachodziłam w głowę o co tym ludziom chodziło.
Podróżując w swoim własnym towarzystwie, miałam bardzo dużo czasu na myślenie, czasem zbyt dużo. Również na obserwacje. Zauważyłam, że wielu ludzi ocenia Kubę po okładce. Sama ten błąd popełniłam wielokrotnie. Kiedy tak naprawdę, to co najcenniejsze, jest ukryte pod skorupą nieprzystępności, chciwości i bałaganu.
Owszem, nie wszystko w tym kraju jest idealne, ale nie jestem w stanie wskazać miejsca na świecie, w którym wszystko działa bez zarzutu. Nieraz się wkurzałam powtarzającymi się setki razy tymi samymi pytaniami: „Taxi lady?", „Where are you from?" albo stwierdzeniami, że ktoś ma dla mnie najlepszą ofertę w tym dniu i w danym miejscu. Po pewnym czasie byłam zmuszona ignorować niektóre próby kontaktu, żeby pozostać przy zdrowych zmysłach. Były momenty, że odpowiedź, którą najczęściej powtarzałam: „No, gracias", tak mi weszła w krew, że nawet kiedy ktoś mi oferował coś, co było mi potrzebne, odmawiałam. Wolałam sama się rozejrzeć i sama nawiązać kontakt z osobą, która sprzedawała to, czego szukałam. Albo też wymawiałam to zdanie nie do końca świadomie.
W Moron i Ciego de Avila byłam obiektem zainteresowania miejscowych, którzy wodzili wzrokiem za moimi blond włosami i jasną skórą, no i aparatami i kamerą. W Moron poznałam również wspaniałych ludzi, którzy pomagali mi nawet po tym, jak już opuściłam ich dom. W Sancti Spiritus płakałam w Kościele podczas obchodów Środy Popielcowej. Z Trynidadu nie chciałam wyjeżdżać. Nawet godzinne stanie w kolejce do najlepszej knajpy w mieście, po to, żeby zjeść obiad, mnie nie odstraszało. Tak mi się tam spodobało, że wróciłam po raz drugi. Tam też mierzyłam się ze swoim lękiem wysokości.

Ulice Trynidadu

W Trynidadzie

Zachód słońca w Trynidadzie

W Cienfugos zastanawiałam się, o co chodzi z tym Paryżem Kuby, o którym czytałam w przewodniku. Tam też popełniłam kardynalny błąd, ze skutkami którego mierzyłam się przez resztę podróży. Hawana nieco mnie przytłoczyła, ale wieczorem, dzień przed wyjazdem, żałowałam, że spędziłam tam tylko dwa dni.

Malacon - Hawana

W Viniales próbowano mnie oszukać i gdyby nie poznani w trasie ludzie, testowałabym ławkę w parku albo szukała miejsca na rozbicie namiotu, który ze sobą zabrałam. Moron odwiedziłam po raz drugi. Tam też sprawdzałam swoją wytrzymałość fizyczną, kiedy w środku dnia, pod wiejący prosto w twarz wiatr, przejechałam 15km na rowerze, po to, żeby zobaczyć jezioro. Droga powrotna (kolejne 15km), była już lżejsza. Myślałam, że zrelaksuję się w hotelu w Cayo Coco, ale gdzie tam. Żałowałabym, gdybym nie skorzystała ze snorklingu. Należy dodać, że pływać nie umiem i strasznie się bałam, a co przeżyłam to moje.

Uliczki w Moron

Playa Pilar

Playa Pilar - Cayo Guillermo


I po tych wcale niełatwych 4 tygodniach mogłabym stwierdzić, że Kuba to kraj drogi, ludzie chciwi i w ogóle wszystko jest przereklamowane. Ale skłamałabym, gdybym tak moją podróż podsumowała.
Kuba to kraj pełen kontrastów i sprzeczności, troszkę chyba jak Polska. W głębi duszy jednak czułam, że to, co mi podano, to tylko połowa prawdy albo i nawet maska. Skojarzenia z naszą piękną ojczyzną nasuwały się wielokrotnie. Może dlatego, że mamy podobną historię? Oczywiście nie całą. Ale fakt, że Kubą rządzi podobny system (komunizm komunizmowi nie jest równy), jaki rządził w Polsce kiedy się pojawiłam na tym świecie, jednak zbliża. Może dlatego było mi łatwiej zrozumieć postępowanie niektórych ludzi?
Jakaż by nie była przyczyna, to i tak faktem jest, że z Kuby się nie wyleczyłam. Powiem więcej, moja „choroba" się pogłębiła na tyle, że już pilnie studiuję hiszpański i szukam nauki pływania. Po to, by następnym razem wcisnąć się w te miejsca, które tym razem były dla mnie niedostępne. No i po to, by rozmowa z mieszkańcami nie sprowadzała się tylko do krótkiej wymiany zdań po hszpańsku, czy angielsku, ale była głębsza.
Bogatsza o nowe doświadczenia i lekcje życiowe, pracuję nad książką i planuję kolejne podróże.
Po więcej zapraszam na www.bridgettravel.pl i www.soundofcuba.com

Spracowane ręce zbieracza tytoniu (Viniales)


Pociągiem parowym do Los Ingenios

Komentarze

Brak opinii

Napisz opinię