Kurdyjskie wesele. Autor: Łukasz Odzimek

05/05/2016


Kurdyjskie wesele.

Wydarzenia takie jak wesele, narodziny dziecka czy kryzys i rewolucja państwowa to, w każdej części świata, najlepsza okazja do przyjrzenia się lokalnym zwyczajom oraz do tego, aby dowiedzieć się prawd o danym kraju. Górnolotne święta narodowe, czy rocznice rewolucji, są zwykle demonstracją przepychu, a czasem i siły i nie mają zwykle pokrycia w rzeczywistości spotykanej na co dzień. Z weselem wprawdzie jest podobnie, bo to przecież precyzyjnie wyreżyserowany spektakl, lecz jego celebracja jest idealną okazją do obserwacji zwyczajów i zachowań ludzi.

Niezależnie od kultury, każde wesele jest okazją do hucznej zabawy. Dużo słyszałem o kolorycie kurdyjskich wesel, wiele zdjęć z tych uroczystości widywałem w pięknych albumach fotograficznych, jednak nie przyszło mi do głowy, iż już trzeciego dnia pobytu w irackim Kurdystanie, znajdę się na weselu. No może inaczej to określę – dam się na nie zaprosić. A zaczęło się, jak to zwykle bywa, od niewinnego pytania na ulicy - skąd jestem, jak mam na imię i czy nie potrzebuję pomocy. Kurd o imieniu Jadgar był bardzo ciekawy mnie i po kwadransie rozmowy nie chciał słyszeć, że nie będę gościem na ceremonii zaślubin jego kuzyna. Po raz kolejny przekonałem się, że w podróży człowiek często znajduje się z miejscach, w których nie planował pobytu, ale trafia tam, gdzie zawsze chciał być.

Pojechaliśmy do domu Jadgara, gdzie zapoznał mnie ze swoją rodziną. Był ósmym synem, miał pięć sióstr – to, nawet jak na warunki kurdyjskie, duża rodzina. Wszyscy bracia, twarzowo wyjęci niczym z kserokopiarki, byli potwierdzeniem istnienia genetyki – mieli takie same nosy, uszy, oczy, nawet włosy. Jego siostry z odsłoniętymi włosami, pięknymi oczami były urodziwymi kobietami, a swym czarującym uśmiechem co chwila zachęcały mnie do rozmowy, na co oczywiście również z uśmiechem przystawałem. Zupełnie inaczej niż w krajach arabskich, czy u pięknych Iranek - do których Kurdyjki są zresztą bardzo podobne - tam kobiety, o ile przybywają w towarzystwie obcych mężczyzn, mają zawsze zakryte włosy i rzadko tak kokietują uśmiechem. Gospodarze przygotowali herbatę, ciastka i lody, po czym wszyscy – kobiety, dzieci i mężczyźni - spoczęliśmy w kręgu na dywanie, dając pierwszy poklask weselu, które miało mieć swój początek za godzinę. Po poczęstunku Jadgar wręczył mi jeden ze swoich kurdyjskich strojów, dodając, że mam czuć i bawić się jak Kurd, a dodatkowo, jako gość z dalekich ziem, zostanę honorowym gościem ceremonii. Aż trudno sobie wyobrazić podobną sytuację w Polsce - no, ale czasem trzeba uczyć się kultury tam, gdzie w opinii większości Europejczyków jej nie ma.

Udaliśmy się na wesele. U Kurdów wesela potrafią być niezwykle różnorodne. Inne jest wesele u Kurdów muzułmanów, inne u chrześcijan, a jeszcze inne u Kurdów jezydów. Tradycyjne wesele odbywa się na dworze, najlepiej w górach, bo Kurdowie kochają góry, lecz w miastach sporo nowożeńców decyduje się na wynajęcie domu weselnego. Wesele, na którym przebywałem, odbywało się w górskiej dolinie, na łące pokrytej soczystą zieloną trawą, wśród której przebijały się kwiaty. To kurdyjski zwyczaj, iż wesela, poza okresem zimowym, odbywają się na świeżym powietrzu. Nie ma się co dziwić, żadna sala nie będzie tak piękna jak okolica, na której odbywało się to wesele. Był to teren górski, pokryty licznymi łąką oraz sadami, a w poprzek płynął potok. Na imprezie byliśmy jednymi z pierwszych gości, zadaniem Jadgara była organizacja wesela, czyli umiejscowienie sofy, na której będą przebywać Państwo młodzi, ustawienie krzeseł dla gości, a także podpięcie zestawu audio.



Około godziny 16-tej na łąkę zaczęli przybywać goście. "Kobiety jak maliny" - niezwykle piękne, wszystkie wymalowane i wyczesane, zapewne prosto od fryzjera oraz krawca, bo ubrane w wielobarwne, ręcznie pozłacane sukienki.



Mężczyźni ubrani byli różnie – na styl europejski, lecz większość typowo po Kurdyjsku - czyli w szerokie spodnie wiązane na sznurek, koszulę i wydłużoną marynarkę.



Wesele było na około 150 osób i, o ile kobiety sprawiały wrażenie podobnych do siebie, to z mężczyznami było już inaczej. Zresztą tak jest w całym Kurdystanie, gdzie czasem ciężko wskazać, kto jest Kurdem, a kto Arabem, a to dlatego, iż strój implikuje nie tylko religia i narodowość, a dodatkowo obyczaj związany z miejscem zamieszkania, czy tez tradycją rodzinną. Dlatego można spotkać zarówno Kurda jak i Araba w chustce (tak zwanej arafatce), Kurda i Araba ubranego na styl europejski, lecz na przykład Arab nigdy nie założy Kurdyjskiego stroju. Kurdowie, zwłaszcza Ci z terenów wiejskich, bardzo często noszą śmieszne kamizelki, które na górze mają otwory na lufę karabinu (a to dlatego, że zwykli pokonywać kilometry przez góry, chowając wówczas karabin pod kamizelkę, i ażeby lufa nie ruszała się, zostaje wsunięta w otwór kamizelki) – Niezwykłe, co? Tacy różni Kurdowie byli właśnie na weselu.

Około godziny 17-tej przybyli Państwo Młodzi terenową Toyotą – Pan Młody był kierowcą, Panna Młoda pasażerką ubraną w białą suknię. Zasiedli na honorowym miejscu, czyli na sofie, która była umiejscowiona w centralnej części naturalnego, weselnego amfiteatru.



Na weselu, co mnie zaskoczyło, nie było wystawnego jedzenia - były napoje, ciastka oraz kompot. Nie było wódki, wina i alkoholi. Rozpoczęło się niewinnie od tańców w rzędach - osobno mężczyźni i kobiety, lecz z czasem rzędy zaczęły się przenikać. Nie było jednak tańców w parach. Najzabawniejszy był jednak muzyk, który grał i śpiewał na zmianę z magnetofonem. W czasie jego występu zadzwoniła raz komórka. Artysta, grając na nieznanym mi instrumencie, rozejrzał się, co to dzwoni, a kiedy zorientował się, iż to jego komórka z kieszeni, przerwał swój śpiew. Przy włączonym mikrofonie odebrał ją, rozpoczynając pięciominutową rozmowę. Po czym przestał, napił się wody i wrócił do swojego okropnego śpiewu. Było to ujmujące, nikt się tym nie przejmował, co więcej, większość ludzi w tym czasie dalej tańczyła.



Piękno tego wesela to niezwykła jego autentyczność - zarówno miejsce, jak i atmosfera, nie miały w sobie nic z wesel, na których bywałem wcześniej, zarówno w Polsce, jak i podczas moich podróży. Zapewne przypominało ono wesela, które miały miejsca w Polsce w latach osiemdziesiątych i wcześniejszych, po których dziś pozostało jedynie wspomnienie i zdjęcia.

Wesele kurdyjskie, tak jak i to, zwykle trwa kilka dni i odbywa się także w domu pana młodego i panny młodej, gdzie jest okazja do spotkań rodzinnych, wielogodzinnych tańców, prezentacji kurdyjskich strojów, posagu i podarunków. U Kurdów popularne są "wykupiny", podczas których rodzina pana młodego kupuje złoto wedle stawki ustalonej przez pannę młodą - na przykład 20.000 USD – w takiej sytuacji cała rodzina zrzuca się na to złoto, a pan młody chyba resztę życia te kwotę oddaje...

Wesele było wspaniała uroczystością do obserwacji zwyczajów Kurdów, poznałem na nim wiele osób, które chciały, ażebym zrobił im zdjęcie. Każdy chciał ode mnie namiar na Facebooka, który jest niezwykle popularnym komunikatorem w Kurdystanie.

Na weselu często zasiadałem obok zwalistego Kurda z długimi, zwisającymi wąsami. Wyglądał on niczym kowboj, w czym pomagała mu broszka, która zapewne miała służyć za krawat. Kurd był nadzwyczaj małomówny, lecz wiedziałem, że od dłuższego czasu chciał mnie o coś zapytać. Coś go dręczyło, ale tak, jakby wstydził się o tym rozmawiać. Kiedy wesele miało się ku końcowi, podszedł on do mnie, i patrząc głęboko w oczy, zapytał po angielsku – Mister, are you from Yugoslavia?


Galeria:


Komentarze

Brak opinii

Napisz opinię