Meksykańskie te quiero. Autor: Henryk Kukla

29/07/2016


Niezależnie od tego, na którym kontynencie się mieszka i jakiego koloru ma się skórę, życiowy scenariusz jest taki sam - wcześniej czy później dopadnie każdego miłość. Uczucie i stan znany wszystkim – piękny, burzliwy, a czasem, niestety, kończący się nieszczęśliwym finałem. Każdy z nas słyszał o Tristanie i Izoldzie, Romeo i Julii... Ileż to na bazie tej szalonej i nieszczęśliwej miłości powstało arcydzieł literackich i dramatów muzycznych - nie mam pojęcia, ale wiem, że wielkie, miłosne tragedie nie są tylko domeną Europy. Jeżdżąc po świecie, wzdychanie i miłosne uniesienie było słychać na każdym kroku. Będąc na Jukatanie, szukając sklepu z kapeluszami, zaciekawiła mnie mała wystawka żywej biżuterii. Po plastikowych kubkach człapały przyozdobione jak na wesele chrząszcze. Z ciekawości zapytałem kapeluszniczkę, o co chodzi z tym barwnym przebraniem, a w odpowiedzi usłyszałem taką oto historię... Na półwyspie Yucatan istnieje tradycja, która wiążę się z chrząszczem znanym jako "maquech". Owad ten przyozdabiany jest kolorowymi kamieniami i używany jako element biżuterii, bądź też zwierzątko domowe.



Pochodzenie ''maquech'' zapisane jest w starożytnej legendzie, która opowiada o zakazanej miłości księcia Ek'Kan oraz księżniczki Yits Kaan.

"Pewnego dnia książę udał się do miejsca, gdzie kochankowie zawsze się spotykali i zostali oni odkryci przez lekkomyślność księżniczki. Przerażona, w obawie przed śmiercią ukochanego - karą, która miała go spotkać, zwróciła się o pomoc do bogini księżyca, aby ocaliła jego życie. W odpowiedzi na jej prośbę, książę został przemieniony w chrząszcza i pozostawiony w miejscu, gdzie tylko ona mogła go znaleźć. Wiedząc, że czar nie może już nigdy zostać odwrócony, księżniczka umieściła Maquech na wysokości serca, gdzie nosiła go do końca życia."

Widzicie teraz sami, że miłość nie zna granic, a pamięć o wielkich kochankach niejedno ma imię…


Henryk Kukla

Komentarze

Brak opinii

Napisz opinię