Północny Pakistan – Kohistan, Gilgit, Passu - autor: Łukasz Odzimek

12/08/2016
blog sklepu turystycznego trekmondo


Pakistan fascynuje mnie nie od dziś. W zasadzie cały teren na północ od stolicy kraju - Islamabadu, jest godny zwiedzenia lub poznania na zdjęciach. Z południem kraju różnie bywa - w okresie letnim zmorą bywa gorący klimat, co więcej, częstsze są tam zamachy terrorystyczne, zwłaszcza w okolicy miasta Karaczi. Północ wydaję się być spokojniejsza, choć i na tym terenie miały miejsce sytuacje niebezpieczne …nawet pod Nanga Parbat. Takie mamy czasy, wszędzie należy liczyć się z najgorszym.

Z Pakistanem jest podobnie jak z Afganistanem – sytuacja w tych krajach jest niezwykle dynamiczna i zawsze w takiej podróży należy śledzić serwisy informacyjne i podróżnicze oraz należy słuchać Pakistańczyków. To oni zazwyczaj okazują się najlepszą mapą i informatorami o aktualnej sytuacji w kraju, wiedzą gdzie warto pojechać, gdzie jest bezpiecznie, a jakich miejsc unikać. Oczywiście, pomoc ludzi nie zwalnia nigdy z obowiązku zaznajomienia się z topografią kraju oraz jego aktualną sytuacją, jednak w trakcie moich podróży to Pakistańczycy wskazywali miejsca, gdzie warto pojechać, czegoś zabraniali i o czymś napominali. Pakistańczycy (o ile nie są religijnymi fundamentalistami i np. talibami) uwielbiają zdjęcia. Stare chińskie przysłowie „Jeden obraz wart więcej niż tysiąc słów" sprawdza się w tym kraju , bo wiem, że niektóre zdjęcia tu zrobione mówią niezwykle wiele. Takie rejony świata, jak Pakistan zapamiętuje się na całe życie. To niezwykle autentyczne miejsce na Ziemi.

Każdy kto zetknął się z Pakistanem jako podróżnik - ale co bardzo istotne, nie natknął się na talibów, nie miał przygód z wywiadem, policją, wojskiem i szpitalem - potwierdzi, że kraj ten należy do najbardziej niezwykłych na naszej planecie. Zapewne potwierdzi też, że jego mieszkańcy to wspaniali, gościnni i nadzwyczaj troskliwi ludzie. Pakistan to niezwykle dynamiczny kraj politycznie, natomiast kulturowo jest to jeden z najbardziej konserwatywnych w świecie - zwłaszcza w okolicach przygranicznych z Pakistanem i Iranem, gdzie problemem jest najgorszy z możliwych melanży - czyli religii, polityki i nacjonalizmu.

Na północy Pakistanu znajduje się Kohistan i Gilgit - dwie krainy zadziwiające swym pięknem. Stolicą Kohistanu jest Besham. To teren, gdzie bywa niebezpiecznie, nie zalecane są samotne, piesze wędrówki, zresztą byłoby to trudne ze względu na strome góry, które pną się pionowo przekuwając niebo. Podróż przez Kohistan, po odcinku autostrady Karakorum, odbywa się drogą wykutą w pionowych ścianach doliny, a po drugiej stronie rzeki znajdują się domostwa. Jadąc ta trasą, zadaję sobie pytanie, jak to w ogóle jest możliwe, że ktokolwiek tam żyje. Zastanawiam się również jak przeprawiają się przez rwącą rzekę na drugą stronę. Obserwując jej rozszalały nurt dochodzę do wniosku, że jest to mało prawdopodobne, żeby w ogóle się przedostać. Jedyną możliwością jest most. A tych nie ma tu za wiele - średnio zdarza się jeden raz na kilkanaście kilometrów. Mieszkańcy tych nieosiągalnych miejsc muszą bardziej przypominać kozice niż ludzi. Izolacja w jakiej się znajdują musi narzucać specyfikę życia. Z pewnością nie jest tu łatwo przeżyć, nie mówiąc już o edukacji i kontaktach ze światem.



W ciągu chwili orientuję się, że to miejsce znacznie różni się od innych, które w Pakistanie wcześniej widziałem. Na południu znajduje jest pasztuńskie miasto Peshawar oraz Dolina Swat, czyli świat pełen gwaru, przyjaznych ludzi. W tamtym terenie łatwo się zakochać - to teren zamieszkały przez Pasztunów, czyli brodatych wyznawców islamu, którzy zamieszkują tereny Afganistanu i Pakistanu. Migrowali oni w tutejsze okolice przez wiele setek lat. Kiedy ich poznawałem w Afganistanie i Pakistanie, zazwyczaj spotykałem się z ich wielka życzliwością oraz troską. Urzekało mnie emanujące z ich spojrzeń ciepło i to, że niemal od razu zapraszali mnie do swych domów, tam częstując zieloną herbatą i jedzeniem. Pasztuni, kiedy z nimi siedziałem przy obiedzie bądź kolacji, opowiadali zwykle o islamie jako religii miłości, ale wiem, że większość z nich mówi to na swoje usprawiedliwienie i niemal apriori, wyprzedzając rozmowę i po to, ażebym czuł się bezpieczny. Dlaczego? A dlatego, co jest wielce smutne, że większość talibów to także pasztuni, przez co zazwyczaj są oni uważani za terrorystów. Jest wielce ambiwalentnym zadaniem pisać o Pasztunach, nie sposób zdobyć się na ich jednoznaczną ocenę, której sam staram się wyzbyć. Jednak często zastanawiam się, gdzie przebiega granica i co musi się wydarzyć, żeby ten uśmiechnięty i serdeczny Pasztun stał się bezwzględnym talibem zabijającym niewinnych cywili. Z drugiej strony często zadaję sobie pytanie, gdzie na świecie można znaleźć tyle człowieczeństwa co tutaj, właśnie u Pasztunów. W latach sześćdziesiątych tereny Pasztunów w Dolinie Swat były popularne wśród hipisów, których setki spędzało tu długie miesiące, oczarowanych przyrodą i ludźmi. Teraz Swat żyje legendą tamtych czasów, ale wciąż w tym samym przyjaznym klimacie - temperatura w zimie rzadko spada poniżej zera stopni . Natomiast w lecie nie przekracza trzydziestu.



W Kohistanie jest inaczej niż w dolinie Swat czy Baltistanie - mało kto do mnie się odzywa i uśmiecha, twarze ludzi są napięte, skoncentrowane, pochmurne. Niektórzy spoglądają na mnie z nieufnością. Kiedy robię zdjęcie grożą mi palcem, więc szybko chowam aparat. Mam wrażenie jakby całe to miejsce było pogrążone we śnie, transie. W okolicy znajduje się wiele sklepów z bronią, w sumie niedrogą, bo już za 20 dolarów można kupić pistolet, a za 50 karabin. Za Kohistanem znajduje się Gilgit - stolica handlowa Karakorum i główny przystanek na trakcie Karakorum. Atmosfera jest w nim już lepsza, a ludzie są bardziej przyjacielscy. A nie brakuje tu różnych narodowości. Wiele osób jest w trasie - podróżujący pakistańscy handlowcy , biznesmeni, są także Irańczycy i tureccy szemrani biznesmeni.
Idę na spacer, wspinając się kilka godzin i trawersując liczne zbocza – ot taka wyprawa w nieznane, ale instynkt mi podpowiada że warto. Na szczycie robię kilka zdjęć, ale kiedy mam schodzić, wydarza się to, co jest częste w górach - uświadamiam sobie, że nie mam jak zejść, gdyż pode mną są tylko przepaście. Desperacko szukam jakiejś ścieżki w dół i po godzinie udaje nam się - dzięki pomocy kilku chłopców, którzy wyrąbują na opał nieliczne tutaj krzaki jałowca. Schodzę z nimi trudną ścieżką i po godzinie, o zmroku, jestem wreszcie na dole.

Udałem się dalej na północ do miasta Passu - położonego bliżej wielkich, tybetańskich płaskowyżów, niż wielkich miast Pakistanu. W dolinach spotkać można jaki oraz osobniki będące krzyżówką jaków i krów, ponoć bardziej ekonomiczne w hodowli, bo dające więcej mleka.
W Passu znajduje się jeden z najcudowniejszych górskich widoków jakie widziałem, który można podziwiać z wiszącego, ponad dwustumetrowego mostu. Jadący tą trasą zapewne wiele takich mostów zobaczą. Zwykle most buja się na wszystkie strony, a widok popękanych desek nad przepaścią nie dodaje odwagi.



Właściciel malutkiego hoteliku, w którym się zatrzymuję, przygotowuje potrawę z ziemniaków i opowiada historie z czasów sprzed budowy Karakorum Highway, kiedy podróż z Passu do Islamabadu zajmowała 20 dni. Opowiada o swojej pierwszej wyprawie do miasta Karimabad, kiedy miał trzynaście lat. Podróż w jedną stronę zajmowała wówczas trzy dni (dziś godzinę). Wspomina pełen przepychu i bogactwa świat, który otworzył się wtedy przed jego oczami. Wyobrażam sobie, że jestem chłopcem, który widzi pierwszy raz w życiu Karimabad – pełen zgiełku oraz przybyszów z różnych stron świata. Wyobrażam sobie karawany oraz strudzonych pielgrzymów. Opowiada też o pierwszych turystach z zachodu, którzy wędrowali przez tutejsze góry, o mieszkańcach pobliskiej doliny Szimszal o stromych zboczach, którzy chcąc dojść do Passu musieli ponad dwadzieścia razy przekraczać nurt rwącej rzeki.

Słuchając tych opowieści, przenoszę się w wyobraźni do dawnego Karakorum – dzikiego i niedostępnego, gdzie często granice świata wyznaczały przełęcze między dolinami, a wyprawa do innego miejsca była podróżą do innej rzeczywistości. Wówczas wielu mieszkańców nigdy nie opuszczało miejsca, w którym się urodzili.
Zadaję sobie pytanie, czym i gdzie w tym układzie przestrzeni jest miejski Islamabad i cały zewnętrzny świat. Pogrążony w zadumie stoję na pagórku i obserwuję rozmywające się wysoko nade mną nieosiągalne szczyty pasma Passu. Moja wyobraźnia kieruje się w doliny po drugiej stronie gór i wówczas uzmysławiam sobie, że na zawsze będę związany z miejscami takimi jak to. Cieszę się, że Karakorum i cała ta okolica nie zmienia się tak szybko jak świat „zewnętrzny".

Łukasz Odzimek

Galeria:




Komentarze

Brak opinii

Napisz opinię