W meczecie u irackich sufi. Autor: Łukasz Odzimek

24/06/2016


W irackim Kurdystanie, tuż koło granicy z Iranem, spędziłem noc w meczecie.

Do miasteczka, którego nie ma na mapie, a położonego około czterdzieści kilometrów od Halabdży, przyjechałem późnym wieczorem. W barze, od popijających herbatę mężczyzn, dowiedziałem się, iż w mieście nie ma hotelu. Udałem się więc na policję, mając nadzieję, że przenocuję w więziennej celi lub pokoju naczelnika. Udało się - wprawdzie nie w celi więziennej, ale właśnie w meczecie. Był piątek - wielki dzień dla muzułmanów i szczególny dla tego miejsca, gdyż właśnie w tym dniu odbywało się spotkanie sufich z różnych stron Iraku oraz Kurdystanu.



Sufizm na tych terenach jest wszechobecny, bo sufizm to zbiorcze określenie dla wielu mistycznych nurtów w islamie. Świat islamu, zwłaszcza ten fundamentalistyczny, zawsze patrzył na sufich z niepokojem, nazywając ich fakirami, derwiszami lub darwaze – są to zwykle pejoratywne określenia. Dlaczego? Bo sufizm jest z założenia anty-autorytarny, czyli negujący potrzebę istnienia kleru, stawia na indywidualizm poznania oraz refleksję. W swym założeniu stawia na kontemplację intelektualną, będąc skupionym na indywidualizmie jednostki. Jest próbą osiągnięcia jedności z boskim Absolutem. W najpowszechniejszej formie polega na regularnych modlitwach, recytacji formuł religijnych i boskich imion, grupowym zikrze, czyli wspominaniu Boga, który może być niezwykle różny i zależy od tariki, czyli ścieżki sufickiej. Rozwój duchowy sufich opiera się na "zaniknięciu" tego, co ludzkie, a następnie na przejściu w inny, "pozaświatowy" stan bytu. Dokonuje się wówczas przemiana człowieka tak, by mógł się napełnić boską substancją. Chociaż odległość ludzi od Boga jest według sufizmu nieskończenie wielka, można ją skrócić poprzez bezwzględne oddanie i miłość.

Sufi opracowali skomplikowany system ćwiczeń cielesnych i duchowych mających doprowadzić człowieka do doskonałości. Znaną praktyką sufizmu jest kontemplacyjne, związane z kontrolą oddechu, powtarzanie imion Boga, a także ekstatyczny taniec i poezja. Ruch sufizmu i pierwsi jego adepci pojawili się w VII wieku w irackiej Basrze. Powstanie ruchu było związane z poszukiwaniem Boga i chęci poznania go poprzez kontemplację, lecz często za asumpt do ich powstania podaje się względy socjologiczne, czyli reakcję na przepych i dekadencję dworu kalifów z dynastii Umajjadów.

Najpopularniejszym odłamem - czyli bractwem sufizmu jest Nakszbandijja. I właśnie było to bractwo, któremu miałem okazję przyjrzeć się podczas mojego pobytu w meczecie. Nakszbandijja jest popularna w Turcji, Afganistanie, Czeczenii, Dagestanie, Tadżykistanie, Kurdystanie, Syrii, Egipcie, Palestynie, Indiach, Indonezji, Malezji oraz Chinach. Bractwo to założył Chwadża Baha ad-Din Muhammada Ibn Muhammada Nakszbanda (1318-1389). Mimo, że Nakszbandijja zrodziła się w Persji, to zawsze najwięcej wyznawców bractwo to miało na pustyniach Azji Środkowej – w Turkmenistanie i Afganistanie. Główny ośrodek Nakszbandijji znajdował się w tadżyckiej Bucharze. Obejmował on meczet i szkołę. Jednorazowo mieściło się tam ponad pięć tysięcy ludzi. Był największym mahometańskim ośrodkiem nauki islamu w centralnej Azji. Mimo, że w wielu odłamach sufizmu jej członkowie całe życie kontemplują, nie podejmując pracy i żadnej walki, w Nakszbandijjskiej odmianie sprawa wygląda inaczej. Wielu jej członków stało na czele powstań przeciwko władzy carskiej i komunistycznej na ziemiach byłych republik ZSRR w Azji Środkowej i Północnego Kaukazu. Wyznawcy tego sufizmu mieli kilka cnót, jak dla przykładu żelazna dyscyplina, czy całkowite poświęcenie dla ideałów, a ścisła hierarchia bractwa pomogła w stawieniu oporu carowi i bolszewikom.

Moje spotkanie z sufi rozpoczęło się od wspólnego obiadu. Po nim przyszedł czas na około dwugodzinny medytacyjny śpiew, a w zasadzie inwokację, która była zapewne wypowiadaniem wersetów z Koranu. W tle brzmiały uderzenia licznych bębnów. Meczet był małych rozmiarów, przez co całość spotkania miała charakter kameralny. Po pewnym czasie w meczecie zgaszono wszystkie światła, nadszedł czas na zikr - będący rytualną modlitwą. Zostałem zaproszony do niego jako gość. Początkowo była to głośno wypowiadana modlitwa przez prowadzącego, a jego słowa powtarzane były na głos przez uczniów, co trwało więcej niż godzinę. Z czasem uczniowie zaczęli szeptać do siebie co chwilę powtarzane słowa, które były zapewne modlitwą, medytacją sercem oraz otwarciem na miłość do Boga. Na tym w wielkim uproszczeniu polega zikr.



Zikr zawsze zbliżał ludzi do Boga, pozwalając na duchową wycieczkę w świat transcendentalny. W latach wojen - które gościły na tych terenach niezwykle często - był on remedium na zranioną duszę i zagubioną tożsamość. Aby odprawiać zikr, należy znać i przestrzegać przypisanych mu kilku zasad, z których najważniejsze to specjalny rytmiczny ruch, odpowiednia poza oraz umiejętność kontrolowania oddychania.

Po zakończonym zikrze zostałem zaproszony do mieszkania Wielkiego Sufiego zarządzającego meczetem. Imam na imię miał Saji i chciał dowiedzieć się, kim jestem, skąd przybywam, jakiego jestem wyznania i co wiem o islamie. Na spotkaniu było piętnastu mężczyzn otwartych na dialog i poznanie przybysza z tej odległej planety, jaką jest Europa. Zapytano mnie, czym jest dla mnie Bóg - zaskoczony pytaniem, odpowiedziałem, że to dobro, które jest w człowieku, a noszący go w sercu niezależnie od wyznania są jedną wielką wspólnotą ludzi wierzących w Boga. Nie zrozumiano mnie, więc prowadzący rozwinął temat przedstawiając trywialny przykład aparatu fotograficznego, który trzymałem w dłoni. Powiedział, iż jest z nim podobnie jak z Bogiem i religią, bo aparatem zrobię zdjęcie, ale nigdy tak udane, dopóty nie poznam się z instrukcją jego obsługi. Podobnie jest z religią – dodał -pojmę ją dopiero, gdy poznam prawdy zawarte w jej instrukcji, którą jest księga Koran lub Biblia.

Zadano mi kolejne pytanie – czy wiem, czym jest Islam. Zacząłem błądzić, wskazując na różne jego odłamy, interpretacje i szkoły prawne, z którymi wcześniej się zapoznałem - sunnizm, szyizm, ismailizm, alewizm, deobandyzm czy wahabizm. Imam uśmiechnął się, rozpoczynając długą mowę, którą mi przetłumaczono. Chodziło w niej o to, iż jeśli ktokolwiek wierzy w islam, to islam jest jeden, a jego sednem jest przestrzeganie pięciu filarów wiary, natomiast reszta to interpretacje, polityka oraz własne sekciarskie jego pojmowanie.

Zakończył, mówiąc, iż Islam to religia miłości, więc w kontrze ja zapytałem, jak ma się do tej miłości islam pod sztandarem radykalnych islamistów z Daesh, Al-Nusry czy Talibów. Na spotkaniu było kilku mężczyzn z Mosulu, który stał się obecnie przyczółkiem i epicentrum radykalnego islamu pod sztandarem Daesh (ISIS). Włączyli się do rozmowy i opowiedzieli, czym jest Islam, zaznaczając iż radykalne poglądy głoszone przez Daesh nie mają nic wspólnego z żadną religią, a już na pewno islamem. Nazwano ich mordercami i rozpustnikami bez tożsamości, których dotknęła plaga kretynizmu spowodowana brakiem pomysłu na życie.

Rozmowa trwała kilka godzin. Od tłumaczenia i wymyślania aż kręciło mi się w głowie, udałem się spać do jednej z sal meczetu, pełnej tajemnych ksiąg, z których kilka było zapewne białymi krukami datowanymi na setki lat wstecz. Takie przypadkowe spotkanie z muzułmanami sufi dało mi dużo do myślenia i po raz kolejny utwierdziło w przekonaniu, iż islam to religia, która dostosowuje się do potrzeb lokalnej ludności. Następnego dnia, w przymeczetowej stołówce, przygotowano śniadanie dla większości mieszkańców wioski, której nazwy nie znam do dziś, a o której zapewne szybko nie zapomnę.

Łukasz Odzimek

GALERIA (fot.Łukasz Odzimek):



Komentarze

Brak opinii

Napisz opinię