Wulkany, chicken-bus i gallo pinto – czyli pięc intensywnych dni w Nikaragui - opowiada: Ola

22/11/2015


Kiedy przygotowujemy się do jakiejkolwiek podróży, robimy wcześniej choć minimalny plan. Oczywiście plan zazwyczaj się nie sprawdza, ponieważ każdy backpacker wie jak to jest – plany zmieniają się z dnia na dzień. Chcemy przedłużyć pobyt w miejscu, które pokochaliśmy, dołączamy do grupy nowo poznanych znajomych, którzy zmierzają w przeciwnym kierunku lub zwyczajnie pogoda nie pozwala na zrealizowanie planów. Naszym pierwotnym planem było dziesięć dni w Kostaryce. Będąc w Meksyku mieliśmy do wykorzystania półtora tygodnia wolnego, a że Kostaryka to tylko 3h lotu pomyśleliśmy – dlaczego nie? Dziesięć dni wystarczy aby zwiedzić najciekawsze miejsca, a będąc tak blisko trzeba skorzystać z okazji.

8 października razem z dwójką przyjaciół wyruszyłam w podroż. Po kilku dniach ktoś zażartował: 'Hej, jedziemy dzisiaj do Panamy?' Na to ktoś inny: 'A może Nikaragua? Kanał Panamski jest dość daleko, a my nie mamy wiele czasu...' Kilka godzin później kupiliśmy bilety do stolicy Nikaragui – Managuy. Nie pamiętam już kto z nas wpadł na ten pomysł, ale śmiało mogą powiedzieć, że była to dobra decyzja, ponieważ przeżyliśmy niesamowitą przygodę.


Granada – mała Andaluzja w Nikaragui


Będąc zakochaną w Hiszpanii, a konkretniej w jej południowej części – Andaluzji, nigdy nie myślałam ze odnajdę jej malutką część na drugim końcu świata. Granada założona w 1542 roku przez Francisco Hernández de Córdoba, była pierwszym miastem stworzonym przez Europejczyków w Ameryce Środkowej. W odróżnieniu od innych, nie była tylko zwykłym miastem kolonijnym. Została oficjalnie ujęta w rejestrach korony Aragonii i Kastylii. Kiedy przyjechałam do Granady, czułam się identycznie jak w innych miasteczkach. Gwar na ulicy, która bardziej przypominała targ, przez który usiłowały przejechać samochody pełne owoców, skromne budynki i zapachy przysmaków z ulicznych straganów. Jednak zbliżając sie do centrum, miałam wrażenie jakbym już kiedyś tu była. Wszystko wydawało się znajome. Zamknęłam oczy, a kiedy ponownie je otworzyłam – wiedziałam już dlaczego. Kolorowe budynki w charakterystycznym stylu, przepiękne kościoły, parki z fontannami, bryczki wożące ludzi po szerokich wybrukowanych ulicach. Tak, to moja mała Andaluzja.

Volcano boarding? Dlaczego nie!


Będąc w kraju, który słynie między innymi z wielu aktywnych wulkanów, obowiązkiem jest nie zobaczyć, ale wspiąć się na jeden z nich. A jeżeli można dodatkowo zjechać na dół na desce? Dlaczego nie! Będąc w mieście Leon, udaliśmy się do biura, które organizowało wycieczki na aktywny wulkan – Cerro Negro. Zarezerwowaliśmy miejsca na następny dzień. Wczesnym rankiem wraz z nowo poznanymi poszukiwaczami przygód, zostaliśmy dosłownie 'przetransportowani na pace' ciężarówki pod zbocza wulkanu. Droga była pełna wertepów, dziur i kałuż – od samego początku dzień zapowiadał się ciekawie. Każdy z nas otrzymał deskę oraz worek z całym potrzebnym ekwipunkiem. Ruszyliśmy stromymi ścieżkami w górę. Było dość wietrznie, co utrudniało nam wejście z deską na plecach. Widoki zapierały dech w piersiach. Będąc coraz wyżej, każdy zastanawiał się jak będzie wyglądało to, co przeżyjemy za chwilę. Po krótkiej przerwie na szczycie, założyliśmy specjalne kombinezony i okulary. Będąc na górze, strome zbocze wyglądało dość przerażająco. 'Dalej, kto pierwszy?' - zapytał przewodnik. 'Wole to mieć już za sobą' -pomyślałam. Usiadłam na desce w pozycji, którą wcześniej omawialiśmy na mini-szkoleniu. Zaczęłam powolutku zjeżdżać na dół. Po kilku metrach najechałam na większą ilość żwiru i całkowicie się zatrzymałam. Byłam lekko zawiedziona, bo wyobrażałam sobie to zupełnie inaczej. Odepchnęłam się mocno nogami po raz kolejny i wtedy zwróciłam honor przygodzie, którą nazywają volcano boarding. Zjeżdżałam bardzo szybko, ciągle nabierając prędkości. Kamienie, żwir i odłamki skał uderzały o kombinezon i okulary. Nie można było się już zatrzymać aż do końca trasy. Później, spoglądając na przyjaciół, zdałam sobie sprawę z jak ogromna prędkością zjeżdża się na dół. Po kilku minutach śmiechu - bo kiedy zobaczyliśmy się nawzajem w całości pokryci pyłem wulkanicznym - nie sposób było się nie śmiać, ruszyliśmy na szczyt po raz drugi, aby jeszcze raz poczuć smak przygody…

Tanio po Nikaragui? Tylko Chicken-busem!


Chicken-bus jest jednym z najpopularniejszych środków transportu w Ameryce Środkowej, przewożącym ludzi, choć czasem również, jak później się okazało – zwierzęta. Są to zazwyczaj stare, typowe, żółte, amerykańskie, szkolne autobusy. Wielu przyjaciół polecało nam przejechać się i poczuć to szaleństwo. Byliśmy pierwszymi pasażerami, przez chwilę mogliśmy cieszyć się przestrzenią. Kilka chwil później autobus był już pełen ludzi. Niektórzy przewozili kosze pełne owoców, inni zakupy z pobliskiego targu, znalazł się nawet kurczak na kolanach starszego pana – tak, to był prawdziwy Chicken-bus. Ruszyliśmy. Co chwilę do środka wchodzili ludzie, a ja zastanawiałam się jak to możliwe, że mieszczą się w środku. Nie było miejsc siedzących, ale nie było również stojących. Niektórzy wystawali na zewnątrz trzymając się pozostałej po drzwiach wnęki. Wszyscy rozmawiali ze sobą tak jakby znali się od lat. Co jakiś czas było słychać: 'frutas, frutas!' , 'dulces, dulces!' – to uliczni sprzedawcy wchodzący co chwilę do środka, przepychający się miedzy ludźmi. Mimo, iż było niewyobrażalnie duszno i gorąco, i każdy z nas marzył żeby być już na miejscu, wszystko to miało swój urok. Mogliśmy poczuć się jak mieszkańcy Nikaragui wracający z pracy do domu, mimo, że nie mieliśmy kurczaka na kolanach ;)

Rowerami przez wyspę Ometepe


Wyspa Ometepe znajduje się na jeziorze Nikaragua i słynie z dwóch położonych na niej wulkanów: Concepción i Maderas. Aby się tam dostać, nie ma oczywiście innej opcji jak krótki rejs po jeziorze. Wypłynęliśmy z samego rana, aby nie stać się 'ofiarami' słoneczka, które i tak później nam dopiekło. Będąc na górnym pokładzie, podziwialiśmy piękno wyspy, którą była coraz bliżej.


W miasteczku portowym wypożyczyliśmy rowery, aby na sportowo odkryć magię Ometepe. Mijając po drodze wsie, moją uwagę przykuły kolorowe, choć bardzo skromne domy. W połączeniu z uśmiechami na twarzach mieszkańców, czułam się jakbym była na najszczęśliwszej wyspie świata!



Zdarzyło nam się również przejechać przez płytę lotniska nie zdając sobie zupełnie z tego sprawy. Trasa przebiegała przez samiutki środek. Na szczęście lotnisko nie wyglądało na dość często używane, ale po obu stronach trasy ustawione były szlabany, które zostają opuszczone w razie lądowania samolotu. Późnym popołudniem wróciliśmy do portu, aby skosztować tutejszych przysmaków. Wieczorem wróciliśmy do miasta Rivas.


Gallo pinto czyli 'niebo w gębie'


O jedzeniu będzie krótko, bo nie jest możliwe opisanie tego cudownego zapachu i smaku. Trzeba przekonać się na własnej skórze, a raczej kubkach smakowych, jak smakuje kurczak z pieczonymi bananami, tradycyjny ryż z fasolą, a do tego sok ze świeżych i zupełnie nam nie znanych owoców.

To, co mnie zaskoczyło.

1. Kwestia bezpieczeństwa

Mówią, ze Nikaragua jest niebezpieczna. Generalnie czuliśmy się bezpiecznie, choć czujne oko trzeba mieć zawsze – tak jak w każdym innym miejscu na świecie. Po zmroku lepiej chodzić większymi grupami i często trzeba uważać na fałszywe taksówki, szczególnie w stolicy kraju. Managua była dla nas tylko centrum przesiadkowym, i tutaj niestety muszę się zgodzić – nie wyglądała na miasto przyjazne dla turystów.

2.Darmowe Wi-Fi na ulicach

Było to pierwsze 'wow' po przybyciu do Nikaragui. Zmęczeni wysiedliśmy z autobusu i od razu usłyszeliśmy dźwięki przychodzących wiadomości. Mogliśmy zadzwonić do rodziny oraz znajomych i pokazać im na żywo gwar miasteczka z drugiego końca świata.

3.Brak wody w całym mieście

To akurat nie było zbyt ciekawe doświadczenie, w szczególności kiedy wróciliśmy do hostelu po całym dniu spędzonym na wulkanie, z nadzieją na przyjemny prysznic. Nam zdarzyło sie to dwa razy w ciągu pięciu dni. Warto wiec zaopatrzyć sie w butelkę wody, choć można również wziąć prysznic pod gołym niebem, korzystając z ciepłych, wieczornych deszczów ;)

Ola

Komentarze

Brak opinii

Napisz opinię