Park Góry Kościuszko - opowiada: Łukasz
Po Australii spodziewałem się niemal wszystkiego – począwszy do śmiercionośnych stworzeń, przez niesamowicie uprzejmych ludzi, na pięknych oceanicznych i stepowych widokach skończywszy. Nigdy jednak nie sądziłem – tym bardziej po rozmowach ze znajomymi, którzy już mieli okazję odwiedzić ten kontynent – że przeżyję tu naprawdę niesamowity, blisko 20 kilometrowy górski trekking i w samym środku australijskiego lata będę miał kontakt ze świątecznym śniegiem!
Udało się znaleźć trochę śniegu na Święta Bożego Narodzenia! ;)
Wszystko to miało miejsce w Narodowym Parku Góry Kościuszko – o którym, zanim do niego dotarłem, nie przeczytałem w przewodniku ani słowa i w zasadzie przywiodły mnie do niego dwa czynniki: zła prognoza pogody, która zniechęciła do kontynuacji podróży wybrzeżem, oraz polski akcent, o którym szerzej w dalszej części wpisu.
Pamiętałem oczywiście z lekcji geografii, że to najwyższy szczyt Australii, ale nie sądziłem, że „górka", która ma ledwo 2228 m n.p.m. oraz jej okolice mają aż tak wiele do zaoferowania!
Góra Kościuszki zlokalizowana jest w łańcuchu Gór Śnieżnych, które liczą sobie ponad 250 mln lat i rozciągają się przez 500 km – od Canberry do Wiktorii. W tych rejonach występują także jedyne jeziora lodowcowe na australijskim kontynencie. Park Narodowy Kościuszki został ogłoszony w 1977 roku, światowym rezerwatem biosfery przez UNESCO. Wstęp do parku na 24 godziny, z możliwością noclegu to koszt 16 AUD.
Nie mogło być oczywiście inaczej, że opatrzność zesłała mnie w odpowiednie miejsce - i nie mówię tu o samym przybyciu do parku, ale o miejscu rozbicia mojego namiotu z dokładnością do 2 metrów! Moimi sąsiadami okazali się być Jo i Ben. Ojciec z synem, którzy na co dzień mieszkają w Sydney. Zaprosili mnie na kieliszek wina, porozmawialiśmy o świętach, programie „Top Gear", którego Ben jest zagorzałym fanem, Wielkiej Brytanii z której pochodzi Jo – do Australii przybył z rodzicami w 1974 gdy miał 19 lat, o Polsce, a także o moich planach dalszej podróży. Dostałem nawet zaproszenie na zbliżającą się Wigilię, lecz niestety oni kierowali się w zupełnie przeciwnym kierunku niż ja. Od słowa do słowa, okazało się, że Ben i Jo następnego dnia wybierają się na Górę Kościuszki i tym sposobem zostałem zaproszony na wspólną wyprawę!
Pobudka wczesnym rankiem, w miasteczku Jindabyne poranna kawa i uzupełnienie zapasów wody - wyruszamy! Z naszego campingu do miejsca rozpoczęcia wędrówki jedziemy Alpine Way – malowniczą szosą wzdłuż doliny rzeki Threbdo.
W drodze za Jo i Benem do miejsca rozpoczęcia naszej wędrówki
Docieramy na miejsce po około 40 minutach. Moje pierwsze skojarzenie – jestem w Szkocji! Lekkie wzniesienia, liczne strumyki, wystające z ziemi głazy, a do tego nisko zawieszone chmury idealnie oddawały klimat północnej części brytyjskiej wyspy!
Przekraczamy Śnieżną Rzekę
Pierwsza część wędrówki nie była najprzyjemniejsza – wszystko to za sprawą deszczu, który lał nieprzerwanie przez ponad 40 min. Tutaj też Ben zawrócił do samochodu, ponieważ nie był najlepiej przygotowany na takie warunki i nie chciał się poważnie rozchorować. Zostaliśmy więc we dwoje z Jo. Nie musieliśmy czekać długo, by natura spłaciła swój dług i zrewanżowała się nam pięknym słońcem, które towarzyszyło nam już niemal do końca wyprawy! Po drodze mijaliśmy piękne jeziora glacjalne, kwitnącą roślinność oraz liczne szczyty Gór Śnieżnych.
Blue Lake - jedno z nielicznych jezior polodowcowych w Australii
Kilka zdjęć górskiej flory z bliskiej perspektywy.
Sama Góra Kościuszki była mniej-więcej półmetkiem naszej wyprawy. Jako pierwszy Europejczyk zdobył ją Paweł Edmund Strzelecki w 1840 r., szczyt wydał mu się tak podobny do Kopca Kościuszki w Krakowie, że postanowił go nazwać tą samą nazwą.
Niedaleko samego szczytu zlokalizowane jest malutkie schronisko – Seaman's Hut. Upamiętnia ono narciarza, który zginął w tym miejscu zimą 1928 roku.
Seman's Hut – pomimo swych niewielkich rozmiarów, umożliwiło nie jednemu turyście przetrwanie zimowej zamieci – w środku wyposażone w piecyk i drewno opałowe.
Dzięki Jo, który miejsce to zna jak własną kieszeń, bo przyjeżdża w te strony kilka razy do roku, mogłem dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy podczas naszej wyprawy, a przede wszystkim mogłem ją w ogóle odbyć – bo sam, bez znajomości tych terenów na pewno nie wybrałbym się na tak długi marsz. Można zatem powiedzieć, że miałem swojego prywatnego przewodnika :)
Jo - mój prywatny przewodnik po Parku Kościuszko :)
Galeria zdjęć:
Brak opinii
Napisz opinię